Kontynuując naszą wycieczkę po Brasławiu, nie sposób nie zajrzeć do kościoła.
Pierwsze informacje o kościele katolickim w Brasławiu pochodzą z XV wieku, kiedy to Wojciech Monwid (bojar litewski, starosta wileński w latach 1396-1413, wojewoda wileński w latach 1413-1422, uczestnik bitwy grunwaldzkiej) ufundował, na polecenie księcia Witolda, drewnianą świątynię Matki Bożej na Wzgórzu Zamkowym.
Czy zachowały się jakieś dokumenty świadczące o tym fakcie?
Wydaje mi się, że nie (ja do nich nie dotarłam)
Wiem o tym z późniejszego dokumentu (z dnia 20 października 1500 r) – z aktu fundacyjnego wielkiego księcia Aleksandra Jagiellończyka dla kościoła brasławskiego. Zawiera on ustne świadectwo ówczesnego księdza Wacława, mówiące o tym, że„wojewoda wileński pan Monwid założył w Brasławiu kościół Matki Bożej” oraz że „za pozwoleniem bożym” dokumenty z tamtych czasów zostały spalone.
A cóż ten wspomniany Monwid ofiarował Kościołowi w Brasławiu?
Przekazał on dużą ilość „ziem pasnych (…) i łanów i jezior i rzek i ludzi wolnych i danin”.
Do Kościoła trafiły również folwarki Brasław i Opsa oraz Jezioro Cno. Dodał do tego dziesięcinę z dworu dryświackiego i Oboli.
Aleksander Jagiellończyk nie tylko potwierdził nadania z czasów księcia Witolda, ale dodał do nich nowe dobra we własnym imieniu. Było to m.inn. Jezioro Nowiata „koło miejscowości Brasławia”
Drewniany kościół na pograniczu, gdzie wojny toczyły się niemal regularnie…
Niemożliwe, by przetrwał!
Świątynia płonęła kilkakrotnie. Kres położył jej pożar, który wybuchł w 1794 roku, podczas walk powstańców kościuszkowskich.
Przez 20 lat nabożeństwa odbywały się w, naprędce zbudowanym, drewnianym baraku – szopie.
Aż w końcu u podnóża Góry Zamkowej wzniesiono nowy, murowany kościół.
Świątynia była czworobokiem o wymiarach 19,2 m x 14,2 m.
Jej dach pokryty był gontem. Na fasadzie znajdowała się wieżyczka. Niedaleko wejścia zbudowano dzwonnicę z trzema dzwonami.
Niewielki kościółek bardzo szybko okazał się za mały. A wiernych wciąż przybywało.
W 1798 roku w Brasławiu było około 11000 parafian, a już w końcu XIX wieku ich liczba wzrosła do 14000.
Nie było szans na to, by wszyscy zmieścili się wewnątrz budynku. Wiele osób musiało uczestniczyć we mszach św. stojąc na zewnątrz. A tamtejszy klimat do najłagodniejszych nie należy.
Trzeba było w trybie pilnym zbudować większy kościół.
Łatwo było wyrazić potrzebę. Gorzej było z jej realizacją.
W ówczesnym Imperium Rosyjskim istniały ograniczenia dotyczące budowy nieprawosławnych świątyń.
I jak się można było spodziewać, władze nie wyraziły zgody na wzniesienie nowego kościoła.
Ale…
Brasławscy katolicy otrzymali pozwolenie na remont swojej świątyni.
I tu doskonale sprawdziło się powiedzenie, że potrzeba jest matką wynalazków.
Rozebrano stary budynek, pozostawiając jedynie północne i wschodnie jego ściany. Do tych ścian dobudowano nowe. Postawiono je w miejscu trochę innym niż były pierwotnie. Ale kto by zważał na takie szczegóły?
W ten sposób powstała większa świątynia.
Nikt nie mógł zarzucić, że złamano prawo. De facto dokonano tu tylko generalnego remontu.
Ten zbudowany sprytnie kościół przetrwał do dziś.
Przypatrując się jego murom, można zorientować się jak wyglądała świątynia w XIX wieku.
Na co należy zwrócić uwagę?
Ściany starego kościoła były wykonane w tzw technice rodzynkowej. Polegała ona na tym, że w zaprawę otaczającą duże kamienie tworzące zrąb ścian, wklejone są (niczym rodzynki) liczne mniejsze i całkiem małe kamyczki ułożone w ozdobne wzory geometryczne. Takich elementów w murach brasławskiego kościoła jest aż 29.
Są tu przeróżne słońca, wazon z kwiatami. W niektórych miejscach wydaje się, że kamyczki tworzą litery i cyfry.
Wewnątrz świątyni, tuż przy drzwiach jeszcze do niedawna wisiała tablica z napisem w języku polskim i białoruskim: „Pamięci Polaków, którzy Ziemi Brasławskiej poświęcili swoją pracę, walkę i życie”.
Ufundował ją Związek Brasławian z jego przewodniczącym, Panem Władysławem Krawczukiem.
Zawsze bardzo się wzruszłam, gdy na nią patrzyłam. Jest dedykowana między innymi moim Przodkom, którzy na Brasławszczyźnie mieszkali od wieków.
Niestety! Tablicy już nie ma. Została zdemontowana jakiś czas temu.
Eh ta polityka!
Na głównym ołtarzu kościoła jest obraz Matki Bożej Królowej Jezior (Matki Bożej Brasławskiej)
To ikona powstała w średniowieczu. Nie jest znany jej autor.
Pierwotnie obraz był w w drewnianym klasztorze ojców bazylianów na wyspie Jeziora Nieśpisz, bardzo blisko Brasławia. Gdy w 1832 r. klasztor spłonął od uderzenia pioruna, z pożaru ocalał jedynie obraz. Uznano to za cud i od tego momentu Matka Boża Królowa Jezior jest czczona na całej Brasławszczyźnie.
Ale o tym szczegółowiej napiszę w kolejnym wpisie.
Z historią kościoła wiąże się niesamowity wręcz epizod z czasów sowieckich.
Zdarzyło się tu coś, co nigdzie i nigdy wcześniej ani później nie miało miejsca.
Tuż po wojnie na Brasławszczyźnie zagościły mroczne czasy stalinizmu.
Watykan w Związku Sowieckim stał się symbolem wroga numer jeden.
W 1950 r. władze rejonowe ogłosiły zamknięcie kościoła w Brasławiu. Budynek miał być przeznaczony na spichlerz dla miejscowego kołchozu.
I się zaczęło!
Piotr Pietkiewicz, mieszkaniec Brasławia tak wspomina te czasy:
„To był wyjątkowo trudny czas. Kiedy w 1945 r. okazało się, że zostajemy w Związku Sowieckim, ludzie byli zrozpaczeni. Wielu zdecydowało się na wyjazd do Polski, ale części to udaremniono. Później najmniejsza oznaka protestu karana była więzieniem i zsyłką. Pomimo tego, kiedy zamknięto kościół, ludzie wyszli protestować. Moja matka była jedną z tych osób. Kiedy władze straszyły, że skończymy w obozach, ona mówiła, że działa zgodnie z sowieckim prawem, które formalnie gwarantuje wolność sumienia. Ważna była powszechność tego protestu.
Wszystkich nas przecież nie zamkną – pocieszali się ci, którzy bronili kościoła”.
Każdego miesiąca jeździła z Brasławia do Mińska (lub do Moskwy – co też się zdarzało) delegacja parafian, przedkładając petycje w sprawie ponownego otwarcia świątyni.
Pani Ernesta Skuriak-Kozeł, mieszkająca w Australii tak wspomina czas walki o świątynię w Brasławiu:
„Gdzieś na początku lat 50-tych, na moich oczach, traktory grubymi łańcuchami zwalały wieżę kościoła. Jak wspominała moja Ciocia Renia: nu, oni burzą, a my naprawiamy, oni rozwalają, a my odbudowujemy…”
W końcu się udało!
Wiosną 1952 roku władze oddały kościół wiernym. Było to o tyle ważne, że natenczas był on jedyną działająca świątynią na całej Brasławszczyźnie. Tu na nabożeństwa przyjeżdżali ludzie z wsi i miasteczek całego rejonu. Tu chrzczono dzieci z odległych, często, miejscowości. Tu odbywały się wszystkie śluby.
W tym okresie w Brasłwiu pojawił się nowy proboszcz – ksiądz Czesław Wilczyński.
Obejmując tu probostwo, wiedział, że będzie opiekować się wiernymi z 16 miejscowości w rejonie.
Podejrzewał pewnie, że posługa będzie ciężka I niebezpieczna.
Priorytetem jego duszpasterstwa była praca z najmłodszymi.
Wiedział doskonale, ze istnieje zakaz jakiegokolwiek duszpasterstwa wśród dzieci i młodzieży, że jest on jedną najkonsekwentniej przestrzeganych zasad sowieckiej polityki wyznaniowej.
Przekonało się o tym wielu duchownych. Łagry sybiru zapełnione były księżmi z całego ZSRS.
Trzeba było wielkiej odwagi, by „postawić na młodzież”.
W 1975 r za udział dzieci w procesji Bożego Ciała, władze cofnęły księdzu Wilczyńskiemu pozwolenie na pracę duszpasterską. I znów pomogli parafianie. Pod ich naciskiem proboszcza przywrócono do pracy.
Konflikt zaostrzył się w 1977 r., kiedy w parafii w Brasławiu do Pierwszej Komunii św. przystąpiło 250 dzieci. Był to rekord w całym Związku Sowieckim.
Nigdy w żadnej parafii, nawet na Litwie (a tam polityka wyznaniowa była tam zdecydowanie łagodniejsza), nie udało się księdzu doprowadzić tak licznej grupy dzieci do I Komunii św.
Wszystko wskazywało wówczas na to, że cierpliwość władzy się skończyła.
W sierpniu 1977 r. ks. Wilczyński został aresztowany i przewieziony do więzienia w Witebsku. Tam miał oczekiwać na proces.
Sprawa wydawała się beznadziejna.
Ale I tym razem, jak zwykle, pomogli parafianie.
Miejscowi kołchoźnicy zagrozili, że jeśli ksiądz dalej będzie przetrzymywany, nie pójdą do pracy. A był to gorący czas żniw…
Rejonowa władza poszła po rozum do głowy i uznała, że z powodu jednego niepokornego klechy głowy im nie urwą, ale jeśli zawalą żniwa, litości dla nich nie będzie.
Pozwolono księdzu Wilczyńskiemu wrócić do parafii.
Jeszcze 9 lat pełnił posługę duszpasterską w Brasławiu.
Zmarł na zawał serca 24 września 1986 r.
Jego pogrzeb był wielką manifestacją religijną, w której uczestniczyły rzesze wiernych i wielu księży z całej Białorusi.
Władze nie chciały się zgodzić, aby ksiądz został pochowany obok swego kościoła. Proponowano, by pogrzeb odbył się w jego rodzinnej miejscowości.
Ale parafianie byli nieugięci.
Pewnej nocy, bez pozwolenia, wykopali grób tuż przy wejściu do świątyni a następnego dnia ksiądz Czesław Wilczyński został w nim pochowany.
Obok księdza Wilczyńskiego są również dwa inne groby. W jednym z nich spoczywa ksiądz Mieczysław Akrejć. Ale o nim napiszę, gdy będę wspominać czasy okupacji niemieckiej w Brasławiu.
22 sierpnia 2009 r odbyła się w kościele brasławskim bardzo ważna uroczystość. Matka Boża Brasławska otrzymała korony papieskie, poświęcone w Rzymie przez papieża Benedykta XVI. Na pamiątkę tego wydarzenia co roku obchodzone są w mieście obchody ku czci Matki Bożej Królowej Jezior. Do Brasławia przybywają wówczas pielgrzymki z całej Białorusi i – do niedawna – z sąsiednich krajów.