Jest coś, bez czego dawni mieszkańcy Kresów nie wyobrażali sobie życia.
Mam tu na myśli łaźnię, którą nazywano również banią lub cieplicą (tak mówiła moja Babcia)
Pierwszy raz miałam z nią do czynienia, gdy (jako dziecko) zawitałam wraz z Rodzicami i Babcią, do Ikaźni na Braslawszczyźnie.
Przyjechaliśmy w sobotę po południu. Pamiętam, że było niesamowicie gorąco. Byliśmy wykończeni długą jazdą (w samochodach nie było wówczas klimatyzacji).
Po powitalnym obiedzie, Ciocia zwróciła się do męża magicznym zdaniem: „Tadek, rozpal banię”
Dlaczego magicznym?
Ano dlatego, że po jego wypowiedzeniu, moi zmęczeni Rodzice i Babcia, bardzo się ożywili i zaczęli się cieszyć jak dzieci.
Nie bardzo rozumiałam skąd ta radość i co ma zrobić Wujek.
Co znaczy „rozpalić banię”? Dlaczego wyszedł z domu, żeby tego dokonać?
Niedługo dane mi było dowiedzieć się wszystkiego i, muszę przyznać, że nie podzieliłam radości moich Bliskich z faktu tej egzotycznej (dla mnie) kąpieli.
Na samą myśl, że co tydzień będę musiała jej doświadczyć, czułam wyraźne zaniepokojenie
Babcia, która wspominała Brasławszczyznę jako krainę szczęśliwości i piękna, postanowiła przekonać mnie o wyższości „cieplicy” nad moją domową łazienką.
Każdego wieczoru, tematem bajki „na dobranoc” była bania.
Zaczęła od opowieści o małych, drewnianych domkach stojących nad brzegami jezior – o królestwie Bannika, duszka tutejszych łaźni.
Dowiedziałam się, że ludzie budowali te miniaturowe budyneczki ze ściśle przylegających do siebie kłód drzew, a szczeliny między balami, ocieplali mchem.
Małe drzwi tej chatki, prowadziły do przedsionka-przebieralni, a z niego dopiero wchodziło się do właściwej łaźni, pomieszczenia z ustawionym po lewej stronie piecem.
Ów piec zbudowany był, bez użycia zaprawy murarskiej, z dopasowanych do siebie dużych głazów. Nie miał też komina.
Nad paleniskiem (palono drewnem brzozowym lub dębowym) było miejsce do nagrzewania średniej wielkości kamieni.
Dym z paleniska unosił się w całej izbie. Dlatego gdy napalono już w piecu, by przewietrzyć pomszczenie, drzwi do cieplicy zostawiano na jakiś czas otwarte.
Gdy kamienie nagrzały się do czerwoności, część z nich wrzucano (za pomocą drewnianych szczypiec) do stojącej obok kadzi (balejki?) z zimną wodą, najczęściej przyniesioną z jeziora.
W ten sposób podgrzewano wodę.
W tej wstępnej fazie kąpieli, korzystający z bani, myli ciało mydłem.
Następnie rozpoczynał się „zabieg” parowy.
Polewano wodą, rozgrzane do czerwoności, kamienie. W ten sposób wytwarzała się wielka ilość pary. Babcia określała to jako „zadanie duchu”
Do wody dodawano nieraz napar z kwiatów lipy, brzozy, tymianku, mięty pieprzowej, rumianku lub igieł sosnowych. „Zadanie duchu” pachniało wówczas przepięknie i co najważniejsze, potęgowało właściwości lecznicze bani.
Korzystający z cieplicy, kładli się na ustawionej pod ścianą pryczy (pałok).
Dla lepszego efektu kąpieli, chłostali się wienikami (brzozowymi miotełkami).
Na zakończenie kąpieli, wskakiwano do jeziora (Nawet zimą – do przerębli!)
Duch łaźni – Bannik, mieszkający na co dzień za piecem, miał swoje wymagania, do których trzeba było się dostosować:
– Kąpiel mogła się odbywać tylko w określonym czasie.
Latem można było korzystać z cieplicy do północy, choć najlepiej do godziny 18.
Zimą kąpać się było można tylko do południa.
– Nie wolno było wchodzić do łaźni bez pukania.
– Po skorzystaniu z kąpieli, trzeba było zostawić sprzątnięte pomieszczenie oraz czystą wodę i kostkę mydła dla bannika.
– Nie można było kąpać się w poniedziałek. Najlepszymi dniami na korzystanie z cieplicy były czwartek i sobota.
– Trzeba było przestrzegać określonego porządku kąpieli: najpierw szli do bani mężczyźni, a dopiero później kobiety i dzieci.
– Nie można było korzystać z cudzych wieników (miotełek z brzozy). Każdy musiał mieć swój, najlepiej własnoręcznie zrobiony (używanie cudzego mogło spowodować przejście kłopotów i chorób z właściciela na pożyczającego)
– Po spożyciu alkoholu, nie wolno było kąpać się w bani
– Przeklinanie, głośne mówienie i złorzeczenie było zabronione w czasie korzystania z łaźni.
Jeśli ktoś nie przestrzegał tych zasad, bannik mścił się okrutnie. Często wylewał wrzącą wodę na ludzi, pukał w ściany o północy, krzyczał i jęczał.
Najgorszą karą, którą stosował, było spalenie łaźni.
Gdyby z niej skorzystał i bania spłonęła, na jej miejscu nigdy nie wznoszono żadnego innego budynku.
Uważano to miejsce za potępione. Wierzono, że nową budowlę spotka takie samo nieszczęście.
Powoli, pod wpływem bajek Babci, oswajałam się z cieplicą. Powiem więcej – bardzo ją polubiłam. Z niecierpliwością czekałam aż Wujek „rozpali w bani”.