Rozerwane Więzi

Obrazek - Rozerwane więzi

26 czerwca, 2023

Uklańskie mogiłki

Ile razy jestem na Białorusi, odwiedzam „mój” cmentarz.

Wiem, że słowo „mój” w kontekście cmentarza brzmi dziwnie. Ale tak właśnie myślę o „mogiłkach”w Ukli.

Tam, przed wojną, chowani byli członkowie moje Rodziny. Większość grobów nie przetrwała do dnia dzisiejszego. Pewnie nie były na tyle solidne by wytrzymać próbę czasu.

Szkoda…

Ukla to wieś, w której na stałe mieszkają trzy rodziny (reszta to tzw letnicy).

Ci starzy, schorowani Ludzie są strażnikami pamięci. To, przede wszystkim, dzięki Nim, palą się znicze na uklańskich grobach, leżą kwiaty.

Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam cmentarz w Ukli , spotkałam tam staruszkę, która chodziła od grobu do grobu i układała na każdym z nich po jednym kwiatku.

Zaczepiłam Ją.

Zobaczyłam zdziwienie na Jej twarzy, kiedy usłyszała moje pytanie o to, czy wszyscy pochowani tu zmarli byli Jej rodziną.

„Nie!” – odpowiedziała – „Ale jak mam o nich nie dbać? Niektórych nie odwiedza nikt. Do innych przyjeżdżają tylko od święta. Są i tacy którzy bywają tu częściej, bo mieszkają blisko, ale na groby ich zmarłych tez kładę kwiaty. Nie mogą być poszkodowani.”

I pomyślałam sobie wówczas: „Mój Boże! Ile trzeba mieć w sobie miłości do bliźniego, żeby mimo kłopotów z poruszaniem się, dreptać na oddalony o około pół kilometra od wsi cmentarz i każdego tam leżącego obdarowywać kwiatem z przydomowego ogrodu.”

„Kto inny ma laur i nadzieję,

Ja – jeden zaszczyt: być człowiekiem”

Wolno chodziłam po cmentarzu. Czytałam napisy na starych nagrobkach.

Awsiukiewicz, Biruk, Chodoronek, Łazuka, Mankiewicz, Moroz, Nowicki, Pietkiewicz, Pietkun, Podziawa, Puzan, Szachłański, Szynkiewicz, Wysocki…

Te nazwiska były mi znane. Często pojawiały się w opowiadaniach mojej Babci…

Należały do czasu, który przeminął…

„Polska przemienionych Kołodziejów”!

Polska, która sięgała do swoich pierwotnych, czystych, nieskażonych wartości.

Znacie tę Polskę ?

Ja Ją znam tylko z opowiadań.

Gdy byłam dzieckiem, często słuchałam o Kraju „gdzie pierwsze ukłony są jak są jak odwieczne Chrystusa wołanie – Bądź pochwalony’, „gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba” i w końcu „gdzie winą jest dużą popsować gniazdo na gruszy bocianie, bo wszystkim służą”.

Było to wówczas dla mnie abstrakcją, „zaściankiem”.

Nie jest Wam obce to myślenie?

Sądzę, że nie!

Teraz się go wstydzę, nie chcę o nim pamiętać.

Nie chcę też pamiętać miny Babci, gdy przerwałam Jej opowiadanie (mówiła o tym jak to mój Dziadek, przed siewem, całował ziemię) słowami: „ Czym tu się chwalić? Zacofaniem?”

Imponował mi wtedy świat, który oglądałam w wyświetlanych w telewizji filmach amerykańskich. Ten świat był kolorowy, bez zmartwień i trosk. I taki gotowy do „zaadoptowania”

Jak to się stało że wróciłam „do korzeni”?

Nie pytajcie! Nie wiem!

Trudno mi to wyjaśnić. I pewnie nigdy nie zdołam tego zrobić.

Ja to określam słowami „Zew Brasławszczyzny”.

To było coś, jak rozbłysk, zapalenie światła – „pstryk” i jestem w innym świecie (nie w sensie geograficznym, ale przede wszystkim w sensie wyznawanych wartości).

Stanęłam obok ogromnego krzyża, tuż przy wejściu na uklański cmentarz.

Stary, pewnie jeszcze przedwojenny…

W głowie kotłowały mi się myśli

Ile łez go skropiło?

Ile dłoni dotknęło?

Czy to były dłonie białoruskie czy polskie?

A co to za różnica czy były to dłonie polskie czy białoruskie?

To były „tutejsze” dłonie!

Stojąc pod tym krzyżem zrozumiałam, co miała na myśli moja Babcia, która tłumaczyła mi kiedyś, że tam, na dawnych Kresach Rzeczypospolitej, ludzie nie byli tak bardzo jak teraz, przywiązani do swojej narodowości. Obok siebie, w zgodzie, żyły przecież w różne nacje. Tam Ojczyzna była utożsamiana z obszarem parafii i pojmowana jako łącznik tego co ogólnoludzkie z tym co narodowe.

A polskość? Tyle się o niej mówi wspominając Kresy.

Polskość była tam ideą, wyborem cywilizacyjnym (nawiasem mówiąc – jeśli dziś przyjęlibyśmy takie kryteria, jestem bardzo ciekawa ilu Polaków naliczylibyśmy w Polsce)

„Dziadowie moi nie znali też innej;

Ja nóg jej ręką tykałem;

Sandału rzemień nieraz na nich gminny

Ucałowałem”

Zrozumiałam też czym był fenomen dawnych Kresów, ta słynna „jedność w różnorodności’, która ukształtowała specyficzny model życia społecznego, mogący stanowić wzór dla wszelkich dawnych, współczesnych i przyszłych unii państw.

Owa „jedność w różnorodności” „ulepiła” ludzi tam żyjących. Połączyła w nich to, co najwartościowsze w kulturze Wschodu i Zachodu: wielkoduszność, gościnność, bezinteresowność, zdolność do poświęceń w obronie słusznej sprawy, i to specyficzne uduchowienie, które pozwala wznieść się na szczyty człowieczeństwa.

Te cechy widzę u ludzi, których spotykam na Brasławszczyźnie, Dzisieńszczyźnie i innych rejonach dzisiejszej Białorusi

Te cechy posiadała moja Babcia…

W pewnym momencie na tej „jedności” zaczęły pojawiać się rysy.

Oprócz fatalnej sytuacji ekonomicznej (spowodowanej ogromnymi zniszczeniami z okresu wojny polsko-bolszewickiej), biedy (związanej z zacofaniem rolnictwa, brakiem przemysłu), nieprzyjaznym postępowaniem nowej polskiej administracji wobec chłopów (przede wszystkim tych, którzy deklarowali swoją białoruskość), jedno pęknięcie było szczególnie głębokie i groźne.

Co je spowodowało?

Było ono następstwem sowieckiej infiltracji, której kanałem stał się Komintern, czyli komunistyczna międzynarodówka, podporządkowana sowieckiej policji politycznej.

Jego„krecia robota” na Kresach, rozerwała tę sławetną „jedność w różnorodności”.

Już nic nie było jak dawniej.

„Owóż w zwątpienia strasznej rozterce,

Nim naszą wiarę ocucim znów,

Bluźnią Ci usta, choć płacze serce;

Sądź nas po sercu, nie według słów!”

Kiedy wychodząc, zamykałam skrzypiącą bramę uklańskiego cmentarza, dotarł do mnie, z całą mocą, sens słów Alberta Einsteina: „Śmierć nie jest kresem naszego istnienia – żyjemy w naszych dzieciach i następnych pokoleniach. Albowiem oni to dalej my, a nasze ciała to tylko zwiędłe liście na drzewie życia”.