Po zwiedzeniu Magna Mech warto zajrzeć do, położonego na jego obrzeżu, Przebrodzia.
Dziś jest to średniej wielkości wieś w Rejonie Miorskim, ale niegdyś miejscowość miała status miasta, a jego mieszkańcy, w dobie pańszczyzny, byli wolnymi ludźmi.
Posłuchajcie Państwo legendy o powstaniu Przebrodzia.
Między Jeziorem Obsterno i Nobisto istniał niegdyś przysiółek rybacki. Kilka rodzin od wieków klepało tu biedę.
W miejsce to nie zaglądał nawet „diabeł z kulawą nogą”. Bo po co?
Aż tu pewnego sierpniowego dnia rybacy ujrzeli duży oddział wojska zbliżający się do ich osady.
„Biedni wojcy” – powiedział wówczas jeden z rybaków odpoczywający przed, zapadająca się w ziemię, chałupą– „Nie przejdą przez bród między jeziorami. Potopią się, jak nic”.
I rzeczywiście, wojacy, zobaczywszy, ze teren jest grząski, zatrzymali się przed brodem.
Jeden z nich, najbogaciej odziany, skierował swego konia w kierunku siedzącego na ławce rybaka i zaczął wypytywać go o inną bezpieczniejszą drogę do Połocka.
„Nie ma tu innej drogi, panie!” – powiedział rybak – „Ale jeśli poczekacie, my zaraz umocnimy bród tak, że uda wam się przez niego przeprawić”
I rzeczywiście! Mężczyźni z przysióka naprawili przesmyk miedzy dwoma jeziorami i wojsko bez problemów mogło przez niego przejechać.
Jakie było zdziwienie rybaków jak okazało się, że pomogli królowi Rzeczypospolitej – Stefanowi Batoremu.
Król w dowód wdzięczności nadał ich przysiółkowi prawa miejskie i nazwę wiążącą się z brodem – Przebrodzie. Wszyscy mieszkańcy przysiółka zyskali wolność osobistą, Król też podzielił równo między nich ziemie przyległe do ich osady.
Tyle mówi legenda.
A jak było naprawdę?
Przebrodzie było własnością rodziny Kossakowskich.
W 1790 roku w 23 gospodarstwach mieszkało tu 200 osób.
Przebrodzie, ta malutka mieścina, rzeczywiście otrzymało prawa miejskie. Ale nie z rąk Stefana Batorego. Nadał je Stanisław August Poniatowski w 1792 roku na mocy przywileju Zygmunta II Augusta z 1571 roku.
W 1782 roku, staraniem Józefa Antoniego Kossakowskiego został wybudowany w miasteczku drewniany kościół unicki pw św. Jerzego, a obok niego, szkółka.
Po kasacie Unii Brzeskiej (pisałam o tym w tekście o Ikaźni) i przerobieniu kościoła na cerkiew, miejscowość z biegiem czasu zaczęła się rusyfikować.
W 1900 roku w miasteczku wybuchł wielki pożar. Nie oszczędził on również cerkwi. Budowę nowej rozpoczęto tu w 1908 roku. Dw lata później została ona konsekrowana. Działa do dziś. W czasach sowieckich w jej budynku mieścił się klub. Świątynia została zwrócona wiernym dopiero w latach 90-tych XX wieku.
W okresie międzywojennym, gdy Przebrodzie weszło w skład II Rzeczypospolitej, wybudowano w miasteczku niewielki kościół katolicki pw. Serca Jezusowego (1933 rok).
Po II Wojnie św., świątynię zamknięto i zamieniono na spichlerz. Z roku na rok budowla popadała w coraz większą ruinę.
Gdy nadeszły czasy, w których oddawano wiernym świątynie, przebrodzki kościół był bardzo zdewastowany. Staraniem wiernych udało się go odrestaurować.
Miejscowość to nie tylko mury, ulice, cmentarz czy szkoła.
Sercem każdego miasteczka czy wsi są mieszkańcy.
Spójrzcie Państwo na tego uśmiechniętego chłopaka.
To Mikołaj Cecer – z urodzenia Przebrodzianin.
Urodził się w 1915 roku w rodzinie Flora i Marii z domu Sielickiej Cecerów.
Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie.
W sierpniu 1915 roku ochrzczono go w przebrodzkiej cerkwi prawosławnej.
Dlaczego wskazuję wiarę, w której przyjął chrzest św.?
W Polsce funkcjonuje przekonanie, że prawosławni czy staroobrzedowcy byli silnie związani z Rosją i zawsze działali na szkodę naszego kraju.
To bardzo niesprawiedliwy stereotyp.
Wśród wyznawców w/w religii były również osoby, które całym swoim życiem pokazywały przywiązanie do Rzeczypospolitej.
Takimi osobami byli właśnie członkowie rodziny Cecer.
Gdy Polska „przyszła” do Przebrodzia, Mikołaj miał 5 lat.
Brasławszczyzna nigdy nie należała do najbogatszych terenów, ale w 1920 roku, biedę widać było na każdym kroku. Spotęgowały ją zniszczenia wojenne. Na przednówku brakowało żywności. Ale była też nadzieja na lepsze jurto.
W 1929 roku, w dniu imienin Marszałka Józefa Piłsudskiego, mieszkańcy Ziemi Wileńskiej swoimi podpisami poparli akcję, w której „Ziemia Wileńska, podźwignięta z wiekowej niewoli, wydobyta spod mogił i krzyżów nagrobnych, największemu swemu synowi, Józefowi Piłsudskiemu, wskrzesicielowi i zbawcy, w dniu jego imienin, dziesiatych od dnia wyzwolenia, głosami i imionami wszystkich swoich dzieci, przynosi w darze niewyczerpaną wdzięczność za przywrócone życie”.
Rzecz jasna, nie wszyscy złożyli swoje podpisy na blankiecie wyłożonym w siedzibie Gminy Przebrodzie.
Akcja była dobrowolna.
Przyjrzyjmy się nazwiskom na blankiecie.
Ale wśród kilkudziesięciu autografów, są podpisy Mikołaja Cecera i jego ojca – Flora.
W styczniu 1938 roku Mikołaj rozpoczął odbywanie zasadniczej służby wojskowej.
W sierpniu 1939 roku w powietrzu „czuć było wojnę”.
Mikołaj nie wrócił już do Przebrodzia.
1.09.1939 roku wraz ze swoją jednostką, został skierowany na front.
Nie walczył długo.
18.09.1939 roku dostał się do niewoli sowieckiej.
Pojechał – jak się wówczas mówiło „na białe niedźwiedzie”
Głód…
Ciężka praca…
Poniewieranie…
I strach o rodzinę, która została w Przebrodziu na łasce sowietów…
Gdy w lipcu 1941 roku, został podpisany Traktat Sikorski-Majski, mimo wielkiej tęsknoty za rodziną, nie rozważał powrotu do domu.
Ze wszystkich sił (a nie było to wcale proste dla schorowanego, niedożywionego człowieka) starał się dotrzeć do Buzułuku w obwodzie czakałowskim, gdzie, jak krążyły słuchy, generał Anders tworzył Armię Polską.
10.09.1941 roku został Żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR.
Od tego dnia – jak głosi Dyplom z dnia 11.11.1945 roku – zaczął spełniać „swój obowiązek wobec Polski”
Wraz z innymi żołnierzami poszedł „Szlakiem nadziei”…
Ta nadzieja zgasła tuż przed bitwą o Monte Casino.
„Na konferencji w Teheranie” – głosiła ulotka propagandowa, którą żołnierze (przed zdobyciem klasztoru!) podawali sobie z rąk do rąk – (…) Stalinowi zapewniono granicę do Linii Curzona”.
Co wówczas myślał 29-letni Mikołaj?
Z całą pewnością zdał sobie sprawę z tego, że jeśli nawet przeżyje wojnę, nie będzie mu dane uścisnąć matki, ojca i braci, nie spotka się z kolegami z dzieciństwa.
Oni zostali w Przebrodziu, które stało się częścią Związku Sowieckiego, a on, po syberyjskich doświadczeniach, nie zamierzał tam wracać.
Pewien etap jego życia zamknął się definitywnie. Zostały tylko wspomnienia.
„Może były między nami jakieś kwasy,
Ten z Narviku, tamten znów angielski lord,
A ten trzeci spod Tobruku,
A ten czwarty z Buzułuku,
Połączyło nas Cassino, klasztor, fort”
Tak brzmiała pierwsza zwrotka „Marszu 2 Korpusu” napisanego przez Zbigniewa Krukowskiego.
Autor nie wspomniał, że wszystkich żołnierzy Armii Andersa, oprócz Monte Casino, połączyło coś jeszcze.
Bez wyjątku, „jak jeden mąż”, odebrali oni ustalenie Konferencji w Teheranie jako zdradę sojuszników z Zachodu, a hasło „O wolność waszą i naszą” jako frazes i wielkie oszustwo.
Kresy, skąd większość z nich pochodziła, oddano się ręce Stalina.
18 maja 1944 roku o godzinie 7:00 patrol 12 Pułku Ułanów zatknął biało-czerwoną flagę na ruinach klasztoru Benedyktynów na Monte Cassino.
Odegrano Hejnał Mariacki, ogłaszając w ten sposób zwycięstwo.
Kapral Mikołaj Cecer przeżył tę najstraszniejszą ze wszystkich bitew Drugiego Korpusu.
Otrzymał Krzyż Monte Casino, a później kolejne odznaczenia…
Brał udział w innych walkach Kampanii Włoskiej. Jednak nie miał już takiego zapału do pokonania wroga, jaki odczuwał na początku swojej żołnierskiej drogi.
Coś się wypaliło…
W słonecznej Italii spotkał miłość swojego życia. Miała na imię Angela.
W maju 1946 roku odbył się ich ślub i… zaczęły się „schody”.
Władze brytyjskie niechętnie widziały u siebie zdemobilizowanych żołnierzy Drugiego Korpusu. Inne kraje również.
Do niedawna jeszcze wychwalana przez Zachód Armia Andersa, zaczęła być kłopotem dla Aliantów.
Starano się jak najszybciej „rozwiązać drażliwy problem”
Ustalono szereg zasad.
Jedna z nich mówiła o tym, że jeśli któryś z polskich żołnierzy poślubił Włoszkę, musiał zostać w słonecznej Italii.
I nie byłoby w tym nic niepokojącego.
Casalbordino, skąd pochodziła żona Mikołaja, Angela, zdawało się być dobrym miejscem do zapuszczenia korzeni. Pięknie położone miasto niedaleko Adriatyku, otoczone gajami oliwnymi i winnicami, sprawiało wrażenie raju.
Los jednak pokrzyżował plany Mikołajowi i jego młodziutkiej żonie.
Po podpisaniu przez Włochy traktatu pokojowego, pojawiły się obawy, że tutejsze władze, ulegając naciskom Polski Ludowej i rodzimych komunistów, zechcą jak najszybciej pozbyć się Polaków, najprawdopodobniej deportując ich do PRL-u oddanego traktatami Związkowi Sowieckiemu.
Mikołaj wiedział co to oznacza.
Jego korzenie były na pograniczu Rzeczypospolitej. Dobrze znał metody, którymi od wieków posługiwali się Rosjanie, by wprowadzić i zachować „ład” w podbitych krajach. A dwa lata spędzone na sybirze były najgorszymi w jego życiu.
Postanowił zrobić wszystko, by nie wpaść ponownie w łapy sowieckie.
Gdy pojawiła się możliwość emigracji do Argentyny, nie wahał się ani minuty. Zgłosił swój akces do wyjazdu.
W 1947 roku siadł wraz z żoną na statek do Buenos Aires.
Osiedlił się niedaleko stolicy Argentyny.
Przełamując ogromną tęsknotę za krajem dzieciństwa, różnice międzykulturowe, nieznajomość języka, pracował bardzo ciężko, by zapewnić byt swojej rodzinie.
Udało się!
Wykształcił i zabezpieczył finansowo dzieci. Sobie i żonie zapewnił spokojną starość.
Tak… To się udało….
Nie spełniło się tylko jedno z jego największych marzeń.
Wyjeżdżając do Argentyny, wierzył, że kiedyś, gdy sytuacja polityczna się zmieni, uda mu się odwiedzić Przebrodzie, złożyć kwiaty na grobach krewnych, wypłynąć z wędką na Jezioro Obsterno.
Ale lata mijały i to marzenie zdawało się być coraz mniej realne. W końcu pogodził się z tym, że nigdy go nie zrealizuje.
Czy kiedykolwiek spodziewał się, że jego wnuk zrobi to w jego zastępstwie?
Myślę, że nie. Wprawdzie opowiadał dzieciom syna historię swojego życia, pokazywał dokumenty, ale na pewno nie wybiegał marzeniami tak daleko.
Lucas, który opowiedział mi historię swojego dzielnego dziadka i od którego otrzymałam skany zdjęć i dokumentów z archiwum rodzinnego, czeka na dogodny moment, by pojechać na Białoruś.
Jemu na pewno się uda.
Trzymam za to kciuki, Lucas!