Rozerwane Więzi

Obrazek - Rozerwane więzi

18 czerwca, 2023

Berezwecz – słowo, które od 1939 roku budziło grozę wśród okolicznych mieszkańców

Rosyjski pisarz i historyk literatury, Andrej Donatowicz Siniawskij tak scharakteryzował świat stworzony przez komunistyczny ustrój:

Aby na zawsze znikły ślady więzienia –

zbudowaliśmy nowe więzienia.

Aby w przyszłości praca stała się przyjemnością i wypoczynkiem –

wprowadziliśmy katorgę.

Aby już nigdy nie przelano ani jednej kropli krwi –

zabijaliśmy, zabijaliśmy, zabijaliśmy…”

Pisał o tym w latach 80-tych XX wieku.

I jest to, przysłowiowy „strzał w dziesiątkę”.

O tej inwersji w poczynaniach ZSRR opowiadała moja Babcia.

Zawsze przypominam sobie o „świecie na opak” w czerwcu …

28.06 br minie 79 lat od zamordowania przez NKWD mojego Dziadka.

Znam Go jedynie ze zdjęć.

Nigdy nie wziął mnie na kolana, nie pogładził po głowie.

Mimo to, był zawsze obecny w moim życiu.

Działo się to za sprawą Babci, która do znudzenia opowiadała mi jak poznała swojego przyszłego męża, jak była szczęśliwa po ślubie, jaką tragedię przeżyła, gdy pewnego ciepłego, wiosennego dnia, po powrocie z kościoła, usłyszała od szwagierki: „Stasieńka, czarny waron zabrał Bazylego”.

Przypominam sobie łzy w oczach Babci, kiedy mówiła: „Byłam gotowa poświęcić siebie, byle tylko On wrócił” i odzywają się we mnie „nieprzepracowane” emocje.

Jak mi Bóg miły, kiedyś próbowałam je ogarnąć! Próbowałam przebaczyć, wygasić w sobie gniew! Nie udało się!

Ja – osoba, która powinna, z racji zawodu, pomagać innym „oswajać” destrukcyjne emocje, ja – kochająca ludzi – nie przebaczyłam i nie zapomniałam!

Nie potrafię tego zrobić!

Dopóki żyję, będę przypominać o tym jednym z wielu więzień NKWD. Łudzę się, że kiedyś nadejdzie taki czas i będzie można zidentyfikować wszystkich zakatowanych w berezweckiej ciurmie i na tzw „Drodze śmierci”, w czasie ewakuacji więźniów.

Może…

Dziadek został osadzony w więzieniu NKWD w Berezweczu w marcu 1941 roku.

Cóż to takiego był ten Berezwecz?

Była to miejscowość oddalona o 3 km od miasteczka Głębokie w dawnym powiecie Dzisna województwa wileńskiego. Tu, z fundacji Józefa Korsaka, został wybudowany klasztor i kościół, którym opiekowali się bazylianie. „Perła baroku” – tak mówiono o świątyni. W czasie międzywojennym w zabudowaniach miał swą siedzibę KOP.

Od końca 1939 roku nazwa „Berezwecz” (niektórzy mówili Berezweczewo) zaczęła budzić przerażenie wśród mieszkańców Brasławszczyzny, Diśnieńszczyzny, Postawszczyzny, ale też innych powiatów Województwa Wileńskiego.

Dlaczego?

Tam właśnie, w dawnym klasztorze bazylianów, sowieci utworzyli więzienie o oficjalnej nazwie „Więzienie NKWD w Głębokim Nr 32” (później zmieniono numer na 28)

Kierowano tam głównie „wrogów ludu” (choć zdarzały się również osoby, które popełniły przestępstwa pospolite).

Jak absurdalnie brzmi termin „wrogowie ludu” w odniesieniu do tych, którzy nie potrafili pogodzić się z faktem, że na ich ziemiach łamane są prawa miejscowych, że wciskana jest obca, zbrodnicza ideologia, która nie ma nic wspólnego z deklarowanymi hasłami, że za pomocą terroru, łamie się ludziom kręgosłupy moralne, zabija się ducha narodu zamieszkałego tu od wieków.

Przecież to trudno o większą niedorzeczność!

Naczelnikiem ciurmy w Berezweczu był lejtnant sowieckiej bezpieki, Michał Nikołajewicz Prijomyszew, jego zastępcą – lejtnant Malinin, a prokuratorem, pochodzący z Dzisny, towarzysz Tobin.

Już w końcówce 1939 roku więzienie zaczęło zapełniać się mieszkańcami powiatu brasławskiego, dzisieńskiego i postawskiego (województwo wileńskie).

Liczba przewidzianych miejsc (530) wkrótce okazała się niewystarczająca. Już po kilku miesiącach (4.03.1940) w ciurmie przebywało 171% zakładanej ilości osadzonych (905 osób).

Dobudowano kolejne cele?

Nie! Poradzono sobie inaczej!

Paweł Kożuch, który 1,5 roku przebywał w Berezweczu tak wspomina koszmar:

Osadzili mnie w celi 5 x 2. W tym pomieszczeniu, oprócz mnie, było jeszcze 47 osób. W zamurowanym oknie pozostawiono jedną szybę przysłoniętą daszkiem. Prycz i innych urządzeń do spania nie było. Więźniowie spali na betonie. Za pościel i przykrycie służyło to, co więzień miał na sobie, czyli strzępy zużytych ubrań. Nie było widzeń, korespondencji, ani tym bardziej paczek, chociaż moja chata była oddalona od tej śmierdzącej jamy zaledwie o dziesięć kilometrów.”

Inny osadzony wspomina moment, gdy po aresztowaniu, strażnik zaprowadził go do celi:

Moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do ciemności. Po pewnym czasie spostrzegłem wąską szparę w ścianie, przez którą sączył się z podwórza nikły promyk światła. Zobaczyłem mnóstwo ludzi leżących z podkurczonymi nogami, stłoczonych jak śledzie w beczce. Gdy uważniej obejrzałem pomieszczenie, zobaczyłem, że ci, co leżeli na cementowej posadzce, oparci byli głowami o ciała sąsiadów.”

Dzień w berezweckiej ciurmie rozpoczynał się o godzinie szóstej rano. Później – szybkie mycie się (każdy z więźniów musiał to zrobić w ciągu 1 minuty) i śniadanie. Menu nie było dworskie. Zwykle podawano 400 g chleba i pół miski wrzątku.

Dwa razy dziennie strażnik wyprowadzał więźniów do toalety. Szli tam wszyscy osadzeni w jednej celi. Każdy miał około 0,5 minuty na załatwienie swoich potrzeb. Że nie zdążył? To naprawdę nie miało znaczenia!

Jak wspomina pan Kożuch: W kącie celi stał kibel, z którego przelewały się odchody, zatruwające powietrze i tak już zatrute przez 48 niewolników, ściśniętych na betonie”

Obiadem nazywano lurę z kilkoma pływającymi w niej kawałkami ziemniaka. Ta niby-zupa miała jedną podstawową zaletę – nie wywoływała sensacji żołądkowych jak czynił to zjedzony solony śledź (niewymoczony, bo któż by o tym pomyślał? Przecież posiłki były dla osadzonego w celach „bydła”)

Na kolację „serwowano” pół miseczki wrzątku.

Przesłuchania odbywały się najczęściej nocą.

Każdorazowo, na początku, więzień musiał opowiedzieć swój życiorys. Biada mu jeśli wersje z kolejnych przesłuchań nawet w nieznaczny sposób różniły się od siebie.

Każdy dzień śledztwa był pasmem bólu i upokorzeń.

W porównaniu z innymi metodami, wszechobecne obelgi, bicie po twarzy i kopanie można zaliczyć do pieszczot

Na szeroką skalę stosowano tzw. „aktywne procedury”: przypalanie papierosem, kłucie igłami, wyrywanie włosów, zrywanie paznokci, wybijanie zębów, zadawanie ciężkich urazów narządów wewnętrznych.

Istniały też specjalne metody zadawania cierpień: wieszanie za nogi głową w dół, „metoda stójki” czy pobyt w karcerze – wodnym, gnojnym, oraz w tzw. „psiej budzie”

Janina Siemianowska, więźniarka Berezwecza tak wspomina karcer:

Mieścił się na samym dole, w zimnej piwnicy. Był w kształcie koła, składającego się z metalowej kraty, podzielonego na cztery części murem, by jeden drugiego nie widział. W każdej części stał cementowy słupek i nalana zimna woda do kostek. Trzeba było się rozebrać do koszuli i stać boso, a była zima. Czas był określony przez śledczego. A więc najpierw chłód, wejście do zimnej wody, dygotanie z zimna. A potem zamazywały się białe i kolorowe gwiazdy przed oczami. A potem robiło się gorąco w ustach i w głowie szumiało i traciło się przytomność. A to był tylko karcer wodny, najlżejszy”

Wielu więźniów, nie mogąc wytrzymać cierpień, popełniało samobójstwa (np. właściciel majątku Kuryłowicze koło Dzisny – Eugeniusz Muraszow najpierw kawałkiem znalezionego szkła próbował podciąć sobie żyły szyjne. Gdy mu się to nie udawało, wsadził głowę do palącego się pieca, ogrzewającego celę. Doznał bardzo silnych poparzeń, stracił wzrok. W ostatnim akcie desperacji, roztrzaskał sobie czaszkę o ścianę. Ta relacja pochodzi z zeznań J. Skrzypińskiego, znajdujących się w „Instytucie Piłsudskiego” w USA)

Zgodnie z ustaleniami Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Łodzi, w okresie między październikiem 1939 a 22 czerwcem 1941 w berezweckim więzieniu sowieci wymordowali około 800 osób.

Ale jest to tylko niewielki procent zbrodni, która rozegrała się później.

22.06.1941 r armia niemiecka przekroczyła granice ZSRR.

Zaczął się kolejny etap II Wojny św., nazwany przez sowietów Wielką Wojną Ojczyźnianą.

W Berezweczu znajdowały się w tym czasie dwie grupy więźniów: ci, który przebywali w ciurmie od dłuższego czasu (grubo ponad 1000 osób) i ofiary IV deportacji – ludzie wyciągnięci na stacji w Głębokim, z pociągów jadących na sybir i przywiezieni do więzienia nocą z 20 na 21.06.1941 (około 300 osób).

Ponad połowa osadzonych w Berezweczu była w trakcie śledztwa i nie miała jeszcze zasądzonego wyroku. Czyli nawet z punktu widzenia prawa sowieckiego byli niewinni.

Nie wiadomo dlaczego (to przyśpieszyłoby wydawanie wyroków) prokurator z pobliskiego miasta Głębokie nie skorzystał z rozpatrzenia spraw w trybie specjalnym. Faktem jest, że tego nie zrobił!

Od 5.03.1940 roku istniała taka możliwość (przepis mówiący o tym, by aresztowanych członków kontrrewolucyjnych, dywersyjnych i szpiegowskich organizacji a także byłych ziemian, fabrykantów, oficerów polskich rozstrzeliwać na podstawie zaocznie wydanych wyroków).

Czy niechęć do zrezygnowania z sadystycznych metod śledztwa miało tu jakiekolwiek znaczenie?

Czy zaważyło coś innego?

Nie wiadomo.

22 czerwca 1941 r. Biuro Polityczne Komunistyczne Partii (bolszewików) Białorusi podjęło uchwałę, zobowiązującą NKWD BSRR do wykonania zasądzonych wyroków śmierci, wydanych do tej pory na skazanych, przebywających w więzieniach zachodnich obwodów Białorusi.

To dało lejtnantowi Priomyszewowi podstawę do wymordowania ponad 400 więźniów z Berezwecza.

Zbrodni dokonano w klasyczny, dla funkcjonariuszy NKWD, sposób.

Po skrępowaniu rąk na plecach, strzelano z pistoletu w tył głowy (tzw „strzał katyński”).

Z braku czasu, jedynie część ciał ułożono w wykopanych wcześniej, na dziedzińcu więziennym, dołach i przysypano je ziemią.

Inne zwłoki pozostawiono tam, gdzie dokonano mordu.

Sporą liczbę osadzonych zamurowano żywcem w celach więziennych.

Skąd o tym wiadomo?

Po wkroczeniu Niemców do Głębokiego i odkryciu przez nich ofiar masowej zbrodni sowietów, okoliczni mieszkańcy zachęcani byli do identyfikacji krewnych wśród pomordowanych (a tak naprawdę chodziło o cel propagandowy: „niech pójdzie w świat, że walczymy z bestią”).

Mieszkaniec folwarku Otwałowszczyzna – K.K – złożył następujące oświadczenie:

Byłem w 3 izbach jednego budynku i w każdej z tych izb leżały zwłoki mężczyzn poubierane w ubrania cywilne i wojskowe armii polskiej, kobiety i dzieci.

Ile trupów było w każdej z tych izb, nie umiem powiedzieć. W każdym razie było ich bardzo dużo. W innych izbach i budynkach też miały znajdować się zwłoki, jednak nie oglądałem, choć dostęp dla ludności był otwarty.

Te zwłoki, które widziałem, miały na szyi pętle z drutu lub sznurka.

Ponadto widziałem, że niektórzy dorośli ludzie mieli całkowicie poobrzynane uszy i nosy. Inni mieli poobrzynane palce, a u kilku mężczyzn widziałem powbijane igły pod paznokcie.

Widziałem jak wielu ludzi znajdowało swoich krewnych wśród trupów”

Inny świadek, mieszkaniec Jazna, zeznał pod przysięgą:

Po wkroczeniu Niemców, otwarto więzienie w Berezweczu. Wszystkich więźniów znaleziono wymordowanych. Niektórzy mieli poobcinane uszy i nosy, powykuwane oczy.”

Dlaczego przytoczyłam zeznania akurat tych dwóch świadków?

Te relacje trafiły na Zachód. Były złożone przed Sądem Polowym 3 Dywizji Strzelców Karpackich i przekazane aliantom.

Nasi zachodni sojusznicy doskonale wiedzieli o poczynaniach sowietów.

Czy uznali te relacje za mało wiarygodne?

A może była inna przyczyna?

Smutne jest to, że za „wolność waszą i naszą” w szeregach polskiej armii na Zachodzie walczyli i ginęli krewni tych, których w Berezweczu (ale też w innych więzieniach NKWD) tak bestialsko pomordowali towarzysze z Moskwy, a Zachód milczał, by nie urazić obecnego (choć niedługiego) koalicjanta.

I jeszcze jedna przykra rzecz…

Ofiary mordu pochowane na placu więziennym po dzień dzisiejszy nie zostały ekshumowane.

Ci, którzy nie wiedzą nic o więzieniu w Berezweczu, myślą pewnie, że zamordowanie w sumie około 1200 (800 + 400) osób przetrzymywanych w tej ciurmie od października 1939 do 23.06.1941, to ogrom.

Nie! To było preludium!

Dramat dopiero się rozegra!

23.06.1941 roku Naczelnik berezweckiego więzienia, Michał Nikołajewicz Prijomyszew, otrzymał od przedstawiciela Zarządu Więziennictwa NKWD Białoruskiej SRS, niejakiego Pariemskiego, rozkaz natychmiastowej ewakuacji więzienia na wschód.

O godzinie 2:00 w nocy z 23 na 24 czerwca 1941 roku berezweccy więźniowie zostali zgromadzeni na więziennym dziedzińcu. Przez trzy godziny ustawiano ich w kolumny marszowe. Były popychania, kopanie, straszenie śmiercią, obelgi, plucie.

Prym wiódł w tym sekretarz miejscowego komitetu, niejaki Skroba .

To bardzo mroczna postać. Dzień wcześniej brał on czynny udział w mordowaniu więźniów osądzonych. Chwalił się, że będąc pod wpływem alkoholu, własnoręcznie uśmiercił osiemnastu skazanych. Niby liczba niewielka w porównaniu z ogółem zamordowanych tego dnia ludzi, ale towarzysz Skroba nie miał w zakresie obowiązków wykonywania egzekucji. Mordował z czystej przyjemności, bo inaczej tego wyjaśnić nie sposób (stan po spożyciu alkoholu, niczego tu nie usprawiedliwia).

Wspomniany wyżej Paweł Kożuch tak wspomina:

Kiedy już wszystkie katakumby zostały opróżnione, zaczęto nas w pośpiechu ustawiać po pięciu. Świeżo aresztowanych ustawiano na przedzie kolumny, nas na końcu. Kiedy przechodziliśmy bliżej muru, wyraźnie widać było ślady świeżo kopanej ziemi. Naliczyłem osiem dużych plam. Nie miałem wątpliwości, że to nocna robota naszych opiekunów”

24.06.1941 roku o godzinie 5:30 kolumna więźniów została wyprowadzona poza mury ciurmy.

Tuż za bramą zgromadził się tłum mieszkańców Głębokiego. Z tobołkami, w których zapakowany był prowiant, czekali na rozpoczęcie ewakuacji.

Skąd wiedzieli, że nastąpi ona tej nocy?

Trudno powiedzieć. Ale nadarzyła się okazja, by pomóc „tym biedakom zza muru”, więc postanowili z niej skorzystać.

Gdy pierwsze rzędy więźniów wyszły poza bramę ciurmy, tłum oczekujących zaczął zbliżać się do tych nędzników w łachmanach eskortowanych przez NKWD-zistów. Ludzie rzucali torby z produktami spożywczymi w stronę więźniów. Ktoś krzyknął: „Wytrzymajcie! Niemcy zaczęli wojnę z bolszewią! Niedługo będziecie wolni!”

W pierwszej chwili strażnicy byli zaskoczeni i chyba nie bardzo wiedzieli co mają robić. Ale już po chwili zaczęli kolbami karabinów odpychać mieszkańców Głębokiego od kolumny więźniów. Uniemożliwiali też podanie ewakuowanym jakiegokolwiek pakunku.

Z relacji ocalałych znamy strukturę kolumny etapowanych więźniów z Berezwecza.

Pani J. Siemiątkowska wspomina początek „Marszu śmierci”:

Najpierw jechał patrol konny, za nim dużo furmanek załadowanych skrzyniami i pakami. Kolejno szło dużo wojska, rezerwiści. Teraz zaczynała się kolumna więźniów politycznych: najpierw mężczyźni, potem kobiety, więźniowie niepolityczni. Odstępy między poszczególnymi grupami wynosiły 30-40 metrów. W dalszej odległości za kolumną jechały furmanki wiozące rodziny funkcjonariuszy NKWD. Ochronę konwoju stanowili enkawudziści, milicja i pogranicznicy, wszyscy uzbrojeni a niektórzy z psami”.

Inny świadek, pan Bogowicz ocenił, że kolumna samych więźniów liczyła około 1500 metrów.

Czerwiec 1941 roku był bardzo gorący.

Pozbawieni jakiegokolwiek prowiantu i wody, więźniowie podążali przez Kowale, Przewóz, Soroczyno i Ułłę w kierunku Witebska.

Szliśmy na spotkanie słońca, które coraz bardziej prażyło i wzmacniało pragnienie” – wspomina Paweł Kożuch – „Łyk wody – to było nasze marzenie, o którym nie wolno było myśleć. Szliśmy na czczo. Głód skręcał kiszki”.

W tych warunkach co słabsi zaczęli zwalniać kroku, a nawet upadać. Dla opóźniających marsz, nie było żadnej litości: zabijano ich strzałem, uderzeniem kolby karabinu, przebijano bagnetem.

Drogę, którą posuwała się kolumna, usłały ciała pomordowanych.

Do zbiorowego mordu doszło w miejscowości Soroczyno, gdzie w związku z ucieczką więźnia naczelnik Prijomyszew oraz 5 innych konwojentów rozstrzelali 32 więźniów.

I znów wspomnienia Pawła Kożuch:

Już ledwo się ruszamy. Kolumna kurczy się. Mnie ratuje jednak to, że mam dopiero 32 lata, żelazne zdrowie i silną wolę. Którąś już dobę maszerujemy, raczej ostatnim tchem posuwamy się… Kolumna składa się już z niedawno aresztowanych i młodych więźniów. Reszta została na drogach i w przydrożnych rowach. Szedłem w środku kolumny… dalej od kija, psa i człowieka straszniejszego od wściekłego psa”

26 czerwca 1941 r. nastąpił ostatni akt tragedii.

Kiedy kolumna przekroczyła Dźwinę w okolicach kołchozu Taklinowo (niedaleko Ułły; obecnie to wieś Mikołajewo), pojawił się niemiecki samolot i zbombardował drewniany most, który chwilę wcześniej opuścili więźniowie. Atak z powietrza wzbudził zrozumiałe przerażenie u ewakuowanych. Kolumna więźniów rozsypała się: ludzie starali się kryć wzdłuż drogi.

Naczelnik więzienia tłumaczył potem, iż sądził, że więźniowie uciekają, wobec czego wydał konwojentom rozkaz otwarcia ognia.

Jest to kompletna bzdura.

Zgodnie z zeznaniami świadków akcja zabicia wszystkich więźniów była wcześniej dokładnie omówiona.

Zgodnie z zeznaniem Janiny Siemiątkowskiej

Samoloty niemieckie po wykonaniu 2-3 kręgów nad kolumną, nie strzelając do niej, odleciały i w odległości 2-3 km bombardowały… Był to znak dla naszych władców i morderców! Na ten sygnał wybiegli naraz wszyscy, po drodze repetując broń. Zaczęli od frontu kolumny”

A dalej opowiada Paweł Kożuch:

Kiedy seria z karabinu maszynowego przecięła powietrze, stoczyłem się do rowu i kule szły nade mną. Byłem tymczasem bezpieczny. Kulomioty jak nagle zaszczekały, tak nagle umilkły… Kto okazywał oznaki życia, był dobijany z rewolweru lub kłuty bagnetem… Ku mnie, między kamieniami toczy się czarną żmijką parująca krew. Sięgam po nią, smaruję policzek i leżę dalej nasłuchując”.

Z jego relacji wiemy ile osób zostało zamordowanych w ostatnim etapie tragedii.

Leżąc w rowie, słyszał, jak sowieccy oprawcy liczą swoje ofiary. Ostatnią wypowiedzianą cyfrą było 1773.

Czy jest to prawda?

Nie wiadomo.

Zamordowani nie byli przecież ekshumowani. Leżą w miejscu, w którym pochowali ich mieszkańcy kołchozu Taklinowo (wieś Mikołajewo) – w dołach, w których zimą kopcowane były ziemniaki.

Pawłowi Korzuchowi, Michałowi Bogowiczowi, Janowi Malejko, Janinie Siemiątkowskiej i kilku jeszcze uczestnikom „Marszu śmierci” udało się przeżyć. To z ich relacji wiemy jak przebiegał koszmar ewakuacji więzienia w Berezweczu.

Byłam w Mikołajewie. Rozmawiałam z potomkiem polskiej rodziny, która mieszkała tam w 1941 roku . Mężczyzna zaprowadził mnie na „Polską Płoszczadź”, miejsce, w którym pochowane są ofiary tej koszmarnej wędrówki. Jest tam wybudowany pomnik upamiętniający śmierć osadzonych w Berezweczu. Nim odszedł powiedział mi, że w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie przekazywana jest informacja o tragedii, która się tu wydarzyła. Bo pani wie” – powiedział – „moja babcia mówiła, że po rozstrzelaniu więźniów, główną ulicą wsi płynęła rzeka krwi”

Czekam aż nadejdzie taki moment, że pomordowani z Berezwecza (ale również z innych „Dróg śmierci”) odzyskają nazwiska a rozstrzelanie tysięcy ludzi nie będzie jedynie prywatną tragedią ich bliskich.

Pod linkiem https://genealogia.okiem.pl/artykul/16967 jest lista osób, które straciły życie w więzieniu w Berezweczu.

Jest ona niepełna. IPN, prowadząc polskie śledztwo w sprawie tego ludobójstwa, nie nagłośnił tej sprawy w sposób skuteczny.

Nie ma na niej, między innymi, mojego Dziadka – Bazylego Kisłego urodzonego w 1902 roku w Zołwicy na Brasławszczyźnie.

Był więźniem politycznym. Postawiono mu zarzut z art. 64 ( wtargnięcie z uzbrojoną bandą na terytorium sowieckie w celach kontrrewolucyjnych) i 76 ( wszelka działalność zmierzająca do urzeczywistnienia postępków wymienionych w poprzednich artykułach, w tym: sabotaż, walkę skierowaną przeciwko klasie robotniczej i ruchowi rewolucyjnemu, niedoniesienie o przestępstwie kontrrewolucyjnym, agitacja, niszczenie lub uszkadzanie w celach kontrrewolucyjnych linii kolejowych i dróg oraz aktów terrorystycznych wobec funkcjonariuszy władzy sowieckiej) Kodeksu karnego BSSR.

Jednym zdaniem: nie posądzono Go jedynie o spowodowanie burzy, która dwa dni wcześniej szalała nad Brasławszczyzną) Od czterech miesięcy był w trakcie śledztwa. Do chwili śmierci nie otrzymał wyroku.