Rozerwane Więzi

Obrazek - Rozerwane więzi

17 czerwca, 2023

Zielona Armia

Już jako dziecko słyszałam jak członkowie mojej Rodziny wspominali walkę zbrojną chłopów z Brasławszczyzny z sowieckim okupantem w 1919 roku.

Wówczas nie bardzo się tym interesowałam.

Ot! Był taki zryw! A bo to jeden na tamtych terenach?

„Nie ma czym się ekscytować” – mówiłam.

Dopiero po latach, w miarę jak wgłębiałam się w historię Ziemi Brasławskiej i poznawałam coraz to nowe fakty, zaczęłam doceniać bohaterstwo tych, którzy wówczas podjęli się nierównej walki z bolszewikami.

Historię Zielonej Armii (bo tak nazwali siebie chłopi, którzy chwycili za broń w 1919 roku) lubił wspominać brat mojego Dziadka – Aleksander.

Tak opowiadał o tych czasach:

Po zakończeniu I Wojny Światowej z terenów Brasławszczyzny zaczęły wycofywać się wojska niemieckie. Niedługo po tym, tereny zajęli Rosjanie. Ale zanim to nastąpiło, panowało na tym trenie „bezkrólewie”. Był to czas, gdy broń zostawioną przez Niemców kosztowała bardzo tanio. Porządny karabin można było kupić za niewielki worek zboża. I ludzie kupowali.

Mój Ojciec też kupił. Trzymał ją w sieni, w razie, gdyby komuś zamarzyło się siłą zabrać jego ojcowiznę.

Po wejściu Rosjan na tereny Brasławszczyzny, zaczął się terror jakiego ta ziemia jeszcze nie doświadczyła. Podwyższono podatki. Rozpoczęły się rekwirowania majątków, a egzekucje były na porządku dziennym.

Tata włożył karabin do drewnianej skrzyni i zakopał pod topolą rosnąca nieopodal domu. Bał się, że nowa władza zabierze jego własność.

Na początku czerwca 1919 roku bolszewicy ogłosili mobilizację wszystkich mężczyzn w wieku od 16 do 43 roku życia.

A w pamięci starych ludzi zamieszkujących Brasławszczyznę wciąż bardzo żywo pozostała branka z 1863 roku. To przecież było tak niedawno...

Zapełniły się lasy tymi, którzy uciekali przed „pójściem w sołdaty”.

W krainie lasów, jezior i mokradeł, jaką jest Brasławszczyzna, łatwo było się ukryć”.

19 czerwca 1919 roku (niektóre publikacje podają błędnie dzień 14.06) obchodzono święto Bożego Ciała.

Była to wielka uroczystość w parafii Ikaźń. Wszak kościół był pod wezwaniem Bożego Ciała.

Do miasteczka zaczęły przybywać rzesze ludzi. Wszyscy chcieli wziąć udział w głównej mszy świętej.

Tego roku bolszewicy zakazali organizowania procesji Bożego Ciała. Niezadowolenie parafian z tego faktu było widoczne gołym okiem.

Po zakończeniu mszy proboszcz parafii, ksiądz Michał Buklarewicz, wezwał wiernych do rozbrojenia bolszewików w miasteczku, a następnie utworzenia oddziału zbrojnego, który miał przegonić sowietów z Brasławszczyzny.

I stało się coś, czego nikt się nie podziewał.

Niemal wszyscy młodzi chłopi, odprawiwszy wcześniej do domów kobiety i dzieci, w świątecznych ubraniach i „butach kościołowych”, ruszyli na oddziały bolszewickie i łotewskie pilnujące porządku w miasteczku..

Dowództwo nad nimi objął ksiądz proboszcz Michał Buklarewicz. Pomagał mu ksiądz Ignacy Świrski, profesor Akademii Duchownej w Petersburgu, który gościł wówczas na terenie parafii Ikaźń.

Zaatakowani okupanci byli tak zaskoczeni, że nie stawiali żadnego oporu.

Partyzanci zdobyli broń i – co najważniejsze – pewność, że ich zwycięstwo jest tuż-tuż.

Pokrzepieni tą nadzieją, ruszyli do Przebrodzia (miasteczko niedaleko Ikaźni).

Po drodze stoczyli walkę z małym, zwiadowczym oddziałem sowieckim.

I znów odnieśli zwycięstwo!

Następnego dnia bolszewicy zaatakowali Ikaźń z trzech stron – od Brasławia, Łogówki i Słobódki.

To nie były już malutkie potyczki, ale regularne natarcie.

Wydawałoby się, że, wobec zmasowanego ataku sowietów, nic nie uratuje „Zielonych”.

Ale stał się cud!

Nacierające na Ikaźń oddziały bolszewików nie miały ze sobą łączności i w pewnym momencie zaczęły atakować swoje pozycje.

Jaka szkoda, że ksiądz Buklarewicz nie wykorzystał okazji, żeby zadać Rosjanom znaczący cios.

Dziękując Bogu za uratowanie partyzantów, wycofał oddział do lasu.

Być może liczył na to, że Wojsko Polskie, które parło na wschód (było już wówczas w Święcianach, oddalonych od Ikaźni o niecałe 100 km), szybko dojdzie na Brasławszczyznę, a wówczas „Zielona Armia” dołączy do jego szeregów i weźmie udział w wyzwoleniu swojej ziemi.

Kryjąc się w lasach, niecierpliwie czekali.

Niestety… Wojsko Polskie nie nadchodziło.

Sytuacja partyzanckiego oddziału była coraz bardziej rozpaczliwa.

Sowieci „deptali im po piętach”, terroryzowali okoliczną ludność.

Strach (bolszewicy ogłosili, że zabiją co dziesiątego mieszkańca Ikaźni, spalą miasteczko i skonfiskują majątki) spowodował, że oddziały zaczynały topnieć. Co i rusz któryś partyzant opuszczał oddział.

Nie pozostało nic innego, jak wysłać „umyślnego” do dowódcy Wojsk Polskich i prosić go o szybkie przybycie.

Tym wysłannikiem został ksiądz Świrski.

W swych wspomnieniach („Na szlaku Batorego”) wraca pamięcią do tamtych czasów:

Przy końcu czerwca 1919 roku wysłany przez partyzanckie oddziały tzw. zielonej armii, przekradłem się przez front w okolicy Widz, w celu powiadomienia dowództwa wojsk polskich o wybuchu powstania na tyłach armii bolszewickiej w powiecie brasławskim i dziśnieńskim i namówienia ich do rozpoczęcia ofensywy.

Zdawało się nam bowiem, że wojska polskie dlatego tylko zatrzymały się w swoim pochodzie na powiat dziśnieński, że przeceniają siły wroga. (…)

Po przejściu frontu udałem się do dowódcy kompanii, która stała w Święcianach, dowódca kompanii skierował mnie do dowódcy dywizji, dowódca dywizji – do dowództwa armii w Wilnie, a ten ostatni – do sztabu generalnego w Warszawie. Dopiero tutaj, po wysłuchaniu mojego referatu, wytłumaczono mi, jak dalece się mylę, spodziewając się, że wiadomość o powstaniu na tyłach bolszewickich, może cokolwiek wpłynąć na ruchy wojska polskiego.

Zagranica – tak brzmiała odpowiedź szefa oddziału wywiadowczego – z którą musimy się liczyć, nakazała nam wstrzymać ofensywę do chwili wyjaśnienia niektórych kwestii”

To jedno zdanie przypieczętowało los Zielonej Armii i księdza Buklarewicza.

Tymczasem do bolszewików zaczęły napływać donosy informujące o miejscu ukrywania się partyzantów.

Oddział został rozbity, a ksiądz ujęty i zawieziony do pobliskiej Drui, gdzie odbył się sąd polowy.

Ks. Buklarewicz został skazany na śmierć. Razem z nim, wyrok otrzymała też siostra kapłana.

Rano, 27.06.1919 roku oboje zostali przewiezieni do miejscowości Bigosowo i tam rozstrzelani.

Pochowano ich w polu, w zbiorowej mogile (wcześniej musieli ją sobie wykopać).

Dopiero, gdy Wojsko Polskie zajęło Brasawszczyznę i Dziśnieńszczyznę, 24.03.1920 roku, ciało księdza Buklarewicza i jego siostry przeniesiono do Ikaźni. Na ich grobie księdza widniał wówczas napis:

KS. MICHAŁ BUKLAREWICZ poległy z rąk czerwonych katów dn. 27.06.1919 roku w wieku 35 lat”.

Dziś na pomniku dowódcy „Zielonych” z Ikaźni można przeczytać:

Ksiądz Michał Buklarewicz, 12.10.1884 – 27.06.1919 i SIOSTRA ALICJA BUKLAREWICZ .

ZAMORDOWANI ZA MIŁOŚĆ DO OJCZYZNY I LUDZI”

Ilekroć byłam w Ikaźni, na grobie księdza widziałam świeże kwiaty i palący się znicz.