Rozerwane Więzi

Obrazek - Rozerwane więzi

15 czerwca, 2023

Kosciół w Ikaźni

Parafia Ikaźń powstała w 1501 roku.

Wówczas to Jan Sapieha kupił ziemie położone nad Jeziorem Ikaźń a, po krótkich staraniach, otrzymał od papieża Aleksandra VI pozwolenie na budowę świątyni

Świątynia była grekokatolicka.

Dlaczego nie rzymskokatolicka?

Fundator był zwolennikiem Unii Florenckiej. Chciał, by w jego kraju nie istniały podziały religijne między chrześcijanami. Uważał, że szkodzą one interesom państwa. Stąd ten kompromis.

W różnych źródłach świątynia ta nazywana jest czasem kościołem, a czasem cerkwią.

Przekazując ją pod pieczę Kapituły Kościoła św. Stanisława w Wilnie i kolegium jezuickiemu, postawił warunki:

1. świątynia nie ma prawa zmienić swojej funkcji (ma po wsze czasy być tylko kościołem)

2. Przy kościele ma być wybudowany szpital i szkoła

Ta świątynia stanęła w centralnym punkcie miasteczka.

Kościół często płonął.

Pewnie około 1593 roku również ogień zniszczył świątynię, bo 6 czerwca tego roku, następny właściciel Ikaźni – Lew Sapieha – sfinansował budowę kolejnego kościoła, tym razem rzymskokatolickiego pw. Ciała i Krwi Chrystusa.

Około 1800 roku pożar zniszczył całkowicie ikaźnieński kościół, ale stosunkowo szybko wierni zbudowali nową świątynię

Dwanaście lat później, w 1812 roku armia francuska spaliła Ikaźń, a z nią również kościół.

Następną (również drewnianą) świątynię zbudowano ze składek wiernych w 1815 roku.

To właśnie w tym kościółku został ochrzczony Henryk Dmochowski (D. Sanders), późniejszy rzeźbiarz, którego prace po dziś dzień można zobaczyć w Muzeum Kongresu USA.

Wrócił z emigracji i został Naczelnikiem Powiatu Dziśnienskiego w Powstaniu Styczniowym.

Zginął w walkach niedaleko wsi Porzecze.

Z roku na rok rosła ilość parafian w Ikaźni.

W 1781 roku wspólnota liczyła 4915 wiernych.

W 1867 roku ta liczba zwiększyła się do 8447 , a w 1897 roku do 12213.

Historia…

Daty…

Suche fakty…

Gdy przyglądam się świątyni w Ikaźni zawsze myślę sobie: „Mój Boże! Gdyby te mury potrafiły mówić, opowiedziana przez nie historia, byłaby bardziej wzruszająca niż wszystkie hollywoodzkie wyciskacze łez „.

W latach 1905-1912 na niewielkim wzniesieniu, w miejscu drewnianej świątyni, powstał piękny, murowany kościół projektu Aleksandra Szpakowskiego

.

Kosztorys jego budowy opiewał na 27 147 rubli 78 kopiejek.

Okoliczni mieszkańcy przywozili materiały, pomagali w jego budowie.

Byli wśród nich również ci, którzy od czasu do czasu (najczęściej przy okazji rodzinnych chrztów, ślubów i pogrzebów – bo trzeba to było oficjalnie zarejestrować) chodzili do pobliskiej cerkwi.

Nie wierzycie Państwo?

Tak właśnie było w mojej Rodzinie!

Mój niby-prawosławny Pradziadek pomagał w budowie kościoła w Ikaźni.

Warto opowiedzieć tę, tak charakterystyczną dla tych terenów, historię.

Upadło Powstanie Listopadowe (na Brasławszczyźnie zaczęło się 26 marca 1832 roku)…

Kibitki pojechały na wschód…

Włościanami zapełniły się więzienia w Połocku, Dyneburgu i Pskowie…

W powiecie brasławskim szalał ze śledztwami i kolejnymi represjami Michaił Murawiow (Tak! Dobrze Państwo myślicie – to ten słynny „Wieszaciel”! Swoją karierę „krwawego kata” rozpoczynał on na terenie Dziśnieńszczyzny i Brasławszczyzny)

Mimo tego, że powstanie trwało w powiecie brasławskim stosunkowo niedługo, ale determinacja ludzi w nim walczących uzmysłowiła Murawiowowi, że cała masa obywateli i włościan, zjednoczona, posłuszna rozkazom przywódców, z determinacją straceńców, nie ustanie w walkach o wolność swojej „Małej Ojczyzny”.

Takie wnioski płynęły również z innych terenów.

Murawiow „odkrył” czynnik jednoczący tych „buntowników”.

Była nim religia.

Popłynęły raporty do Petersburga.

Nie tylko od niego. Na ten genialny pomysł wpadli też inni urzędnicy.

Na Brasławszczyźnie królowały wówczas dwa wyznania: rzymsko- i grekokatolickie (unickie).

Car Mikołaj I nie odważył się wystąpić wprost przeciwko rzymskokatolicyzmowi. Uznał, że najpierw rozprawi się z Unitami, a przy okazji sprytnie „uszczypnie” Kościół katolicki.

Przez kilka lat w całym Imperium Rosyjskim trwały przygotowania do likwidacji Unii.

W tym czasie starano się nawrócić na grekokatolizm jak największą ilość wiernych uczestniczących do tej pory we mszach w kościołach z obrządkiem łacińskim.

W jaki sposób to robiono?

Przy biurku!

Utworzono komisje złożone z duchowieństwa unickiego, które sprzedało się władzy. I owe komisje, przeglądając księgi kościelne, „wyłapywały” osoby, których rodziny kiedykolwiek były członkami cerkwi unickiej.

W ten sposób w okolicy Ikaźni przepisano wszystkich mieszkańców, którzy żyli na tej ziemi od połowy do końca XVI wieku (Pamiętacie Państwo” Pierwszą i jedyną do pewnego momentu świątynią była tu, przecież, cerkiew unicka z fundacji Jana Sapiehy)

Następnym krokiem władz carskich było stopniowe zbliżanie liturgii unickiej do prawosławnej.

Po kilku latach tego typu działań, okazało się, że obrządek w obu cerkwiach właściwie się nie różni.

Wydawałoby się, że nic już nie stoi na przeszkodzie w zagonieniu wszystkich do cerkwi prawosławnej.

„Zbaraniałe chłopstwo nie zorientuje się nawet, że zmieniło wyznanie” – myśleli twórcy tej manipulacji.

Nie docenili włościan!

Sporządzane w tym czasie raporty specjalnych komisji donosiły, o różnego rodzaju „ekscesach”.

Np. w jednej ze wsi zamknięto proboszcza w świątyni, kiedy odprawiał nabożeństwo według nowych ksiąg. Wypuszczono go dopiero wówczas, gdy solennie obiecał parafianom powrócić do dawnej liturgii.

W innej miejscowości schowano ikonostas (prawosławny) zaraz po uroczystej instalacji.

W okolicy Witebska, gdy pewien proboszcz z synem diakiem i dziekanem, publicznie podarli Służebnik unicki jako niezgodny z kanonami prawosławia, rozwścieczeni chłopi zapędzili ich do cerkwi i zamknęli ją na ponad półtora miesiąca. Wypuścili więzionych dopiero wówczas, gdy „swiaszczennik” złożył pisemne przyrzeczenie (podpisane własną krwią!), że do śmierci pozostanie wierny Unii Brzeskiej.

Nie dotarłam (być może się nie zachowały) do dokumentów i relacji z tego okresu w Ikaźni.

Są jednak źródła dotyczące pobliskich miejscowości – Przebrodzia i Drui.

Należy sądzić, że poczynania władz i reakcja na nie ludzi, były tam podobnie.

22.06.1841 r Radca Kolegialny Mielnikow pisał do generał-gubernatora:

Sprawa z Przebrodzianami jest trudniejsza o tyle, że oprócz poddanych są tam i mieszczanie, ludzie wolni, warchoły, knąbrni i niezwykli do posłuszeństwa; mam ich według spisu 1876 dusz, ale zbierze się ich (!!!) z górą 3000”

a w kolejnym liście:

Mieszczanie przez 3 lata uporczywie pozostawali bez posług religijnych, upodabniając się bydlętom-niemowom.

Gdy na wezwanie do stawienia się w cerkwi nikt nie przyszedł, powziąłem stosowne środki; nazajutrz miałem do nich przemówienie na temat obowiązków chrześcijańskich i skutków, które ich czekają za opór, poczem osobiście poprowadziłem ich do cerkwi, gdzie się wszyscy wyspowiadali, z twardem postanowieniem nie porzucać w przyszłości swej Cerkwi”

Tyle raporty Mielnikowa.

A jak było naprawdę? Tego nie dowiemy się nigdy ze 100 procentową pewnością.

Można jednak sądzić, że sprawa miała się tak, jak ją opisał 25.07.1841 w piśmie do biskupa katolickiego – Rawy, miorski ksiądz – Czapulewicz .

Wspomniał on, że do Przebrodzia przyjechał radca kolegialny Mielnikow z dwoma „prystawami”, kilkoma kapłanami prawosławnymi, a przede wszystkim z wojskiem (kilku dziesiętników z żołnierzami).

Wydał polecenie, by ludzie zgromadzili się na głównym placu miasteczka, a następnie wszystkich, bez wyjątku, bez sprawdzania wyznania, kazał żołnierzom „zaganiać” siłą do cerkwi. Opornych straszono biciem i więzieniem.

Tym, których udało się doprowadzić do świątyni prawosławnej, siłą wkładano do ust Komunię św. Buntowników zaś pobito, a następnie osadzano na kilka dni w ciurmie, nie dając im jedzenia i picia.

Równie dramatyczny przebieg miały wydarzenia w pobliskiej Drui.

Przez wiele lat przypominał o nich krzyż usytuowany kilka kilometrów za miasteczkiem, przy drodze do Leonpola.

Pamiętał on czasy, gdy wojsko, z którym przybył Mielnikow, tropiło ludzi uciekających przed „nawróceniem” i kryjących się w pobliskich lasach.

Te ucieczki na niewiele się zdały. Kozacy wyłapywali uciekinierów, potwornie ich katowali, a zaraz potem baciuszka chrzcił niepokornych na pobliskich mokradłach.

Jaki był odzew?

Można go nazwać biernym oporem.

Przechrzczeni ludzie nie uczestniczyli w mszach prawosławnych, nie przyjmowali sakramentów i bardzo często chowali swoich zmarłych bez obecności duchownego.

Najbardziej zdeterminowani chrzcili dzieci w kościołach obrządku łacińskiego.

Aby temu przeciwdziałać, carat ogłosił ukaz, który zakazywał rzymskokatolickim księżom udzielania sakramentów unitom „nawróconym na wiarę prawosławną”

Próżno jest dziś szukać w księgach ikaźnieńskich (zarówno kościelnych, jak i cerkiewnych) wzmianki o wielu mieszkańcach tego terenu.

Nie ma!

Gdyby ufać rejestrom, to należy sądzić, że mój Pradziadek i moja Prababcia nigdy się nie urodzili, ale w 1899 roku wzięli ślub.

Widzieliście Państwo takie cuda?

Wielu z ikaźnieńskich parafian, przechrzczonych siłą przez władze carskie, miało „nieodpowiednie” nazwiska – takie jakieś nie za bardzo rosyjskobrzmiące.

Trzeba było temu zaradzić!

Jak to zrobiono?

W bardzo prosty sposób!

Do rejestrów cerkiewnych zapisywano ich z nowymi, zmienionymi nazwiskami!

Przykład?

Bardzo proszę!

Nad Jeziorem Ukla mieszkały, swego czasu, dwie, zupełnie obce sobie rodziny: Kisielewscy i Kisły. Pierwsza z nich uczęszczała na msze do kościoła katolickiego, druga zaś do cerkwi.

Po Powstaniu Listopadowym Kisielewskich „przeniesiono” do Kościoła unickiego (pisałam o tym, że robiono to „przy biurku”)

Nie wiem na jakiej podstawie to zrobiono. Pierwszy Kisielewski ( z rodziny rzymskokatolickiej) przybył do parafii Ikaźń z okolic Przydrujska. Nie mieszkał tu w czasie, gdy funkcjonował w Ikaźni jedynie Kościół unicki.

Być może władze carskie uznały, że w takim wypadku należy brać pod uwagę dawną religię rodziny kobiety, z którą przybysz brał ślub (a była to rodzina grekokatolicka, od zarania mieszkająca na tym terenie)?

Po rozgromieniu Unitów, Kisielewskim zmieniono nazwisko na bardziej rosyjskie – Kisły.

Dlaczego wybrano nazwisko funkcjonujące już w okolicy?

Tego też nie wiem. Być może urzędnik carski, odpowiedzialny za zmianę, nie grzeszył kreatywnością.

Podobny „proces” był udziałem rodziny Rost z Linkowszczyzny. Tu jednak urzędnik wykazał się większą pomysłowością. Zmienił członkom tej familii nazwisko na oryginalne, nie występujące dotąd w okolicy – Raslenok.

Zmiana nazwisk (na bardziej rosyjskobrzmiace) i przepisywanie, a później zaganianie siłą (dosłownie!), do cerkwi prawosławnej, musiało być w parafii Ikaźń na porządku dziennym.

Ludzie, których dotknęły te represje, bywali w cerkwi, ale w domach w dalszym ciągu, modlili się za dusze w czyśćcu cierpiące, odmawiali litanie do Niepokalanie Poczętej NMP, która doznała Wniebowstąpienia – jak niegdyś ich przodkowie w kościołach katolickich i cerkwiach unickich. Z pokolenia na pokolenie przekazywali oni również informację, że nazwisko rodowe brzmiało kiedyś zupełnie inaczej.

I to również oni, w czasie budowy świątyni, przywozili na swoich nędznych wozach, potrzebne drewno, piach, kamienie. Pomagali w pracach ciesielskich czy murarskich.

A później… uczęszczali na msze święte do „ich” nowego kościoła!

Mury świątyni w Ikaźni widziały jak dogorywało powstanie „Zielonej Armii” pod przywództwem księdza Buklarewicza (O tym napiszę w kolejnym tekście)

Opłakiwały śmieć tych, którzy zginęli w walkach o wyzwolenie Ziemi Ikaźnieńskiej od sowietów w 1919 roku.

Osłoniły cieniem miejsce wiecznego spoczynku bohaterskiego księdza Michała Buklarewicza

W okresie międzywojennym kamienne ściany kościoła radowały się, słysząc odmawiane w skupieniu modlitwy, Różaniec, śpiewane pieśni, litanie, kolędy

Przy kościele działała polska organizacja patriotyczna, chór.

Wspólnota parafialna spotykała się na festynach w pobliskim Taryłowie

I nadszedł tragiczny czas II Wojny Światowej!

Wieże ikaźnieńskiego kościoła, z daleka, żegnały parafian, którzy w lutową noc 1940 roku byli wywożeni ze swych domów na sybir.

Kliszki – Spokojność…

Co za ironia!

Tak nazywała się wieś niedaleko Ikaźni, w której gospodarzyli Osadnicy Wojskowi.

Dla Rodzin Buniowskich, Dołganow, Mackiewiczów, Trusiewiczów i innych, ta spokojność skończyła się w momencie deportacji do Kazachstanu!

A bardzo patriotyczna Rodzina Pożarskich z pobliskiego zaścianka Zołwica…

Ich też, w bydlęcych wagonach, odprawiono na sybir.

Wieże kościoła w Ikaźni pożegnały Ich na zawsze w przeraźliwie mroźną noc lutową 1940 roku, gdy wioząca ich furmanka jechała Traktem Brasławskim na stację kolejową w Głebokim.

Pożegnały też innych, którym nowa władza postawiła zarzut działalności antysowieckiej.

Proszę spojrzeć na zdjęcie mężczyzn zrobione przed kościołem w Ikaźni.

Duża część z nich nie przeżyła wojny. Kilkunastu mężczyzn z fotografii straciło swoje młode życie w więzieniu w Berezweczu oraz na „Drodze śmierci” z Berezwecza do Witebska.

Mój Dziadek, w czerwcu 1941 roku, wraz z ogromną grupą (ponad 1000) współwięźniów, został bestialsko zmordowany przez sowietów w Mikołajewie koło Ułły.

Wieże kościoła w Ikaźni żegnały moją Babcię wywożoną, wraz z trójką małych dzieci, na sybir w 1941 roku.

Widziały również tragedię innych mieszkańców parafii Ikaźń – z Linkowszczyzny, Ukli, Woropańszczyzny, Dziedzinki, Inowa i wielu, wielu innych wiosek i zaścianków.

Gdyby te mury umiały mówić.…

W czerwcu 1941 roku rozpoczęła się wojna sowiecko-niemiecka.

24.06.1941 roku żołnierze Wermachtu zawitali w Ikaźni.

Jak wspomina jedna z dawnych parafianek kościoła, od 1948 roku mieszkająca w Polsce – pani Antonina Stankiewicz – było to bardzo elegancko ubrane wojsko. Niektórzy mówili nawet po polsku (Ślązacy? Warmiacy?)

Na początku rządów, niemiecka administracja wojskowa odnosiła się bardzo przyjaźnie do tutejszych mieszkańców.

Niecały tydzień po objęciu władzy w Ikaźni pojawiły się ogłoszenia o odkrytych świeżych grobach w pobliskim więzieniu w Berezweczu. Zachęcano mieszkańców, by ci, których członkowie rodzin byli osadzeni w tym więzieniu, pojechali tam i dokonali identyfikacji ciał zakopanych w kilku zbiorowych mogiłach.

Wszystkim wydawało się, że terror mają już za sobą, że zaczynają się dla nich spokojniejsze czasy.

Jakże złudne okazało się to myślenie!

Niedużo czasu upłynęło, a SS i Wermacht zaczęły siać śmierć, rabunki i bezsensowne spustoszenie!

Mury kościoła widziały tragizm wywożonych do Niemiec rodzin z pobliskiej Linkowszczyzny (np. Szachłańscy, Puzanowie), z Nawłoki (np.Józia Szachłańska z malutkim synem), Ukli, Ikaźni i wielu innych miejscowości w parafii…

Obserwowały jak Niemcy likwidują tutejszych Żydów, zgromadzonych wcześniej w piwnicy domu Samowarów…

Z podziwem przyglądały się okolicznym rodzinom (np. Denisow, Dziewiatko, Żorow, Bejnarowicz), okrywających (z narażeniem życia) w swoich domostwach żydowskich sąsiadów, którym udało się uniknąć masakry…

Czerwone ściany świątyni słyszały płacz ludzi, którzy nie byli w stanie sprostać bardzo wysokim kontyngentom zbóż i zwierząt bezwzględnie ściąganym przez nowego okupanta…

Widziały aresztowanie księży: Maćkowiaka i Pyrtka, a później heroiczną, choć, niestety nieudaną, walkę parafian o uwolnienie kapłanów…

Patrzyły na płonące wsie:

W Ikaźni, liczącej przed wojną 86 domów, zostało 49…

Linkowszcyzna, mała, bo licząca 6 domostw wieś, została doszczętnie spalona…

W Ukli z 65 domów zostało 20…

Kierowały wzrok na pobliskie lasy, w których młodzi chłopcy z bronią przemykali między drzewami po akcjach sabotażowych w okolicy…

Wielu z nich nie przeżyło wojny.

Po tzw „wyzwoleniu” znów wieże ikaźnieńskiego kościoła widziały wiele uzbrojonej młodzieży kryjącej się przed nową władzą i tylko w dogodnych momentach wychodzących z lasu, by przeprowadzić akcję.

Dziś mówi się o nich „Kresowi Straceńcy”…

„W maju 1946 roku w brasławskim rejonie, w ściśle tajnym doniesieniu z 20 maja sekretarz RK KP(b)B tego rejonu F. Griniuk meldował Informacją Specjalną do sekretarza połockiego obkomu KP(b)B:
„W nocy z 13 na 14 maja 1946 roku, trzyosobowa, bandycka grupa dokonała wtargnięcia do budynku sielsowietu w Ikaźni, powybijała szyby w oknach, wyłamała drzwi, złamała szafę, odcięła telefon, spaliła część dokumentów. Tej samej nocy bandyci obrabowali sklep w tym samym miasteczku.
Obrabowania sielsowietu dokonali bandyci:
Pożarski Józef (1913 roku),

Gorbaczonek Antoni (1918 roku), wieś Krasne szarkowszczyńskiego rejonu;
Fabian Malawko, wieś Puszcza szarkowszczyńskiego rejonu.
Całej tej sprawie sprzyjała i pomagała
nauczycielka szkoły Zinaida Dworecka ze wsi Ikaźń,
jak też jej matka,
brat
i obywatel wsi Ikaźń Szwab I.I.,
którzy 12 maja w domu Szwaba ukrywali bandytów.
Są podstawy by uważać, że ta sama grupa bandytów spaliła budynek sielsowietu w Ikaźni w 1945 roku.
Zostali aresztowani jako wspólnicy − Dworecka Z.A., Dworecka E.S., Dworecki A.A., Szwab, podejmowano środki poszukiwania i zatrzymania bandytów”


Mury ikaźnieńskiego kościoła widziały to wszystko dokładnie.

Wpatrywały się w Trakt Brasławski, na którym sowieci w 1946 roku, umieścili ciało zabitego Józefa Pożarskiego z pobliskich Kustawych (zaścianek Zołwica) z zawieszoną na szyi tabliczką, na której widniał napis „bandyta”…

W latach 1948–1990 kościół był zamknięty. Utworzono w nim kołchozowy spichlerz i magazyn materiałów budowlanych.

Gdyby te mury potrafiły mówić…


W 1989 r. w Ikaźni zarejestrowano parafię pw. Bożego Ciała, ale dopiero 7 października 1990 r pozwolono na użytkowanie sanktuarium przez wiernych.

Zniszczenia, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz świątyni były przeogromne.

Parafianie, wspólnymi siłami odremontowali swój kościół. Wprawdzie nowe wieże nie są już tak strzeliste jak dawniej, ale są na tyle wysokie, żeby w dalszym ciągu obserwować okolicę.

Może kiedyś przemówią?